sobota, 5 stycznia 2013

her morning elegance


       Posiadam dziwną przypadłość ujawniającą się w towarzystwie ludzi, którzy mało mnie znają. Mój sarkazm i nietypowe skojarzenia bywają tak dalece posunięte, że ludzie biorą mnie za idiotkę. Kolor włosów i poważny wyraz twarzy potęgują ten efekt...

Nawet gdy rozmówca wie już, w jaki sposób się ze mną komunikować, co jakiś czas nie wyłapuje ironii i znów poczyna cierpliwie tłumaczyć mi banał, którego w jego odczuciu, nie zrozumiałam.
Ewidentnie mam w sobie coś, co wywołuje współczucie wobec ograniczenia umysłowego i płycizny emocjonalnej. No cóż, gęby się nie wybiera.
       Niedawno na zajęciach z projektowania mody było podobnie. Ponieważ byłam w grupie nowa, musiałam się przedstawić, powiedzieć czym się zajmuję i jaki styl najbardziej mi odpowiada.
Szczerze przyznałam, że moda w stylu klasycznym jest dla mnie wyjątkowo męcząca i gdybym dostała społeczne przyzwolenie to chodziłabym na co dzień w miękkim dresie o spraniu typu peach effect. Nastąpiło poruszenie niebywałe. (Być może źle zaakcentowałam słowo peach). Kobiety parskały śmiechem, a nieliczni mężczyźni łapali się za hojnie przyozdobione kapelusze. Dało się słyszeć nawet "hoho, dres i białe kozaczki" oraz nieco cichsze (w mojej głowie) "she's a witch - burn her(!)". W tym przypadku ja musiałam tłumaczyć masie blondynek, jak ciasne mają światopoglądy...

       Dres w Polsce postrzegany jest niczym nowohucki strój ludowy. Wiedzą o tym firmy produkujące odzież sportową. Nikt nie pcha się na polski rynek z projektami od Stelli McCartney bo jeżeli by się nawet przyjęły, to na imprezach w remizie.
Tymczasem, dres w moim subiektywnym, wypaczonym odczuciu, przywołuje skojarzenia ciepła i wygody. Najbardziej lubię jednak przesłanie jakie niesie: "I just dont' fuckin' care".





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz